środa, 1 grudnia 2021

Walcząc o szczęście - "Święto Ognia" Jakub Małecki

Łucja ma 30 lat i każdą wolną chwilę poświęca baletowi. Zawsze przychodzi pierwsza na trening i zawsze wychodzi ostatnia. Ćwiczy wieczorami w domu, wierząc, że otrzymanie solowej roli w jakiś sposób wszystko zmieni i magicznie naprawi jej życie. Jej ojciec, w wolnych chwilach pomiędzy prowadzeniem firmy i opieką nad młodszą córką, wymyka się z domu do miejsca, w którym może poczuć chociaż delikatny posmak dawno utraconego szczęścia. Nastka, młodsza siostra Łucji, ma 20 lat i porażenie mózgowe. Nie panuje nad swoim ciałem - nie potrafi chodzić, mówić, ani nawet się śmiać - ale umysł ma sprawny i obdarzony ogromną wyobraźnią. Większość czasu spędza przy oknie, obserwując toczące się w dole życie i czasem patrzy na nie tak intensywnie, że zaczyna widzieć oczami ludzi, których obserwuje...


Niedawno miałam rozmowę o pracę i podczas krótkiej konwersacji mającej na celu sprawdzenie poziomu mojego hiszpańskiego, zostałam zapytana o ulubionego autora. Bez zastanowienia odpowiedziałam, że claro qué el señor Tolkien, ale w sumie to bardzo me encanta Pratchett no i właściwie to Sanderson también bo ja uwielbiam la literatura fantástica. Gdyby teraz, po lekturze "Święta Ognia" ktoś zadał mi to samo pytanie, nawet nie wzięłabym Pana Tolkiena pod uwagę. Do diabła z fantastyką. Oto jest pisarz, którego uwielbiałam od dawna, a teraz wreszcie zajął zasłużone miejsce na czele listy moich ulubionych autorów. Panie i Panowie, Jakub Małecki!

Ja nie wiem jak Pan Małecki to robi. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić ogromu wrażliwości, jaką musi posiadać, żeby tak pisać. Jak to się dzieje, że otwieram książkę i pół strony później czuję, że powieść złapała mnie za serce i ściska tak mocno, że brakuje mi tchu a w oczach stoją łzy? Pół strony! I co to w ogóle za pomysł, żeby narratorem uczynić zamkniętą w czterech ścianach bohaterkę z porażeniem mózgowym? Przecież to nie miało prawa się udać - a jednak się udało. Udało się tak dobrze, że ja, w pełni sprawna, z normalną pracą, rodziną, znajomymi, czułam się zażenowana tym, jak płytkie jest moje życie w porównaniu z życiem Nastki. Wstyd mi było na myśl jak bardzo poruszam się "obok" mojego życia zamiast wyciskać z niego ile się da, do ostatniej kropli, ciesząc się każdą chwilą. Do dziś jest mi głupio i szybko mi raczej nie przejdzie.

Pan Małecki jest trochę jak włamywacz, co wchodzi cichaczem w głowy wymyślonych przez siebie bohaterów i zaczyna mówić ich głosem. "Rdzę" bez problemu opowiedział nam siedząc w głowie osieroconego nastolatka, w "Horyzoncie" zdawał się stuprocentowym żołnierzem z PTSD, ale mówienie głosem Nastki zasługuje na największy szacunek. Tym bardziej, że zrobił to tak naturalnie i przedstawił jako coś całkowicie normalnego. Zawsze mnie złościło, gdy recenzenci chwalili książki podkreślając fakt występowania w nich osób o odmiennej orientacji czy z niepełnosprawnością, a jeszcze bardziej gdy sami autorzy robili wokół takich postaci szum. Zupełnie jakby takie osoby były jakąś odmienną kategorią, niespotykaną w codziennym życiu, czymś nowym, obcym i przerażającym na tyle, że "normalnych" ludzi trzeba z tym oswoić pisząc o nich książki. A to nie tak. To ludzie tacy jak my, różniący się od nas nie bardziej niż ja i Ty kolorem włosów. Nie trzeba podkreślać ich inności. Trzeba pokazać, że myślą i czują jak wszyscy, że ich łzy są tak samo słone a krew tak samo czerwona jak nasza. To właśnie Pan Małecki zrobił w swojej książce i za to wielki szacun.

Jak zwykle w książkach Pana Małeckiego chronologia jest tylko sugestią. Główna opowieść jest co rusz przerywana przeskokami w różne momenty przeszłości, zdawałoby się w kompletnie losowej kolejności. Jednak wraz z kolejnymi kawałkami przeszłych wydarzeń, które w ten sposób zbieramy, widać coraz wyraźniej, że jest to zabieg celowy, mający na celu serwowanie nam całej historii w odpowiednich dawkach. Z tych skrawków przeszłości czytelnik sam powoli zaczyna układać historię bohaterów, a dorzucane stopniowo kolejne jej elementy tylko podtrzymują jego uwagę. Obok pięknego stylu, jest to chyba najbardziej rozpoznawalna cecha powieści autora.

"Święto Ognia" to opowieść prawdziwie piękna. Chwytająca za serce i zmuszająca do refleksji. Jej jedyną wadą jest zbyt mała ilość stron - chciałabym się wsłuchiwać w słowa Nastki przez kolejne 200, 500, nawet 1000 stron, a i tak pewnie byłoby mi mało. Panie Jakubie, dziękuję za to niesamowite przeżycie. Z pewnością wrócę do tej książki jeszcze niejeden raz. Mogę z czystym sumieniem gorąco polecić tę lekturę wszystkim czytelnikom, niezależnie od ich ulubionego gatunku. Jestem pewna, że Was nie zawiedzie.

Moja ocena: 10/10

4 komentarze:

  1. Koleżanka o nim wspominała :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak wysoka ocena książki zachęta do tego, aby ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękna recenzja. Tak ją gorąco polecasz, że mam ochotę po nią sięgnąć i sama sprawdzić jakie emocje na mnie wywrze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno nie czytałam żadnej książki Małeckiego. Dzięki za przypomnienie :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!