Uwaga: recenzja kolejnego tomu serii zdradza zakończenie poprzedniego!
Tajemnicze wilki nawiedzające Calla Bryn Sturgis zostały pokonane, lecz zwycięstwo jest połowiczne. Mia, matka demonicznego dziecka, które nosi w sobie Susannah, przejęła nad nią kontrolę i uciekła przez portal prowadzący do Nowego Jorku. Reszta ka-tet staje przed wyborem czy podążyć za swoją towarzyszką, czy ruszyć na ratunek będącej w niebezpieczeństwie róży - emanacji Mrocznej Wieży w prawdziwym świecie. Decydują się rozdzielić. Jake, jego wierny bumbler i Per Callahan podążają za Susannah; zaś Roland z Eddiem wracają do lat 60-tych, gdzie mają nadzieję odnaleźć młodego pisarza, Stephena Kinga, który jak się okazuje powołał ich do życia, i od którego zależy zakończenie ich historii...
Jak to w przypadku kolejnego już tomu danej serii, nie będę się rozpisywać szczegółowo na temat warsztatu autora czy bohaterów, bo o tym wszystkim już pisałam i niewiele się w tej kwestii zmieniło. Kinga można kochać albo nienawidzić, ale nikt nie odmówi mu doskonałego warsztatu i niezwykłej wprawy w tworzeniu fascynujących postaci. Tak więc skupię się na tym co w tej części było lepsze lub gorsze niż w poprzednich, jak również na szalonym i bardzo ryzykownym zabiegu, który mógł autora kompletnie pogrążyć, ale stało się wręcz przeciwnie - w końcu nie bez powodu King bywa nazywany królem i nie, nie chodzi tylko o brzmienie jego nazwiska.
Zacznijmy od tego, że według mnie to najsłabsza część całej serii i piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo ostatni tom również już za mną (tak, mam mały poślizg, "Pieśń Susannah" przeczytałam jeszcze w styczniu). Chociaż ocena wciąż jest wysoka, bo według mnie to naprawdę świetna seria, to jednak ten tom dostarczył mi mniej pozytywnych wrażeń niż reszta i nie wciągnął tak bardzo, jak się spodziewałam. Największym problemem tutaj jest chaos - bo inaczej się tego nazwać nie da. King chyba w międzyczasie wpadł na kilka nowych pomysłów i postanowił na siłę wepchnąć je do tej opowieści nie przejmując się tym, że czytelnik nie będzie miał bladego pojęcia o co chodzi. Pojawiają się dziwne nazwy, dziwne miejsca, pojawia się jakaś discordia, o której nagle wszyscy mówią i nawet na nią przeklinają, a nikt biednemu czytelnikowi nie wytłumaczył skąd, jak i po co. Nie jestem fanką wpychania do powieści takich wziętych z kosmosu pomysłów "last minute".
Zmienia się też nieco styl prowadzenia opowieści - nawet nie tyle chodzi o narrację, ile o dialogi. Bohaterowie zaczynają wysławiać się w sposób wręcz patetyczny, jakby przemawiali z podwyższenia do rzeszy swoich wiernych, mocno mi się to kojarzy ze stylem biblijnym, chociaż też nie do końca. Najbardziej chyba właśnie z szalonym prorokiem, który próbuje przekonać do swoich racji kompletnie niezainteresowaną tym grupkę przypadkowych przechodniów na rogu jakiejś zapyziałej ulicy. Nie pasował mi ten styl, poprzedni był nie tylko lepszy do czytania, ale też bardziej realistyczny.
A teraz zajmijmy się tym pozornym strzałem w stopę, jakim było umieszczenie w swojej książce samego siebie. Wiecie co? Ze wszystkich znanych mi pisarzy chyba tylko King mógłby porwać się na coś tak szalonego i wyjść z tego obronną ręką. Można mówić, że to megalomania, że przerost własnego ego, ale jeśli ktoś faktycznie przeczytał te fragmenty to wie, że nic z tych rzeczy. Sposób, w jaki King przedstawia samego siebie w tej książce to wręcz próba umniejszenia własnej wielkości. No i fantastyczny punkt wyjścia dla rozważań o wpływie autora na dzieło i dzieła na autora - czy to pisarz opowiada historię dokładnie tak, jak tego chce, czy też historia używa pisarza do opowiedzenia samej siebie? Odpowiedź na to pozornie absurdalne pytanie wcale nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać.
Powtórzę po raz kolejny: to świetna seria. Być może sposób prowadzenia opowieści nie każdemu przypadnie do gustu, być może znajdą się czytelnicy, którym nie podejdzie klimat, ale nie zmieni to faktu, że ta historia wciąga jak ruchome piaski. King najwyraźniej czuje się w fantastyce jak ryba w wodzie i aż dziw bierze, że tak rzadko sięga po ten gatunek. I jedyne, czego żałuję, że ostatni tom również już za mną, bo - spojler z przyszłej recenzji - oj, będzie się działo! Nie zostaje mi więc nic innego, jak tylko serdecznie Wam "Mroczną Wieżę" polecić.
Moja ocena: 8/10
Jak to w przypadku kolejnego już tomu danej serii, nie będę się rozpisywać szczegółowo na temat warsztatu autora czy bohaterów, bo o tym wszystkim już pisałam i niewiele się w tej kwestii zmieniło. Kinga można kochać albo nienawidzić, ale nikt nie odmówi mu doskonałego warsztatu i niezwykłej wprawy w tworzeniu fascynujących postaci. Tak więc skupię się na tym co w tej części było lepsze lub gorsze niż w poprzednich, jak również na szalonym i bardzo ryzykownym zabiegu, który mógł autora kompletnie pogrążyć, ale stało się wręcz przeciwnie - w końcu nie bez powodu King bywa nazywany królem i nie, nie chodzi tylko o brzmienie jego nazwiska.
Zacznijmy od tego, że według mnie to najsłabsza część całej serii i piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo ostatni tom również już za mną (tak, mam mały poślizg, "Pieśń Susannah" przeczytałam jeszcze w styczniu). Chociaż ocena wciąż jest wysoka, bo według mnie to naprawdę świetna seria, to jednak ten tom dostarczył mi mniej pozytywnych wrażeń niż reszta i nie wciągnął tak bardzo, jak się spodziewałam. Największym problemem tutaj jest chaos - bo inaczej się tego nazwać nie da. King chyba w międzyczasie wpadł na kilka nowych pomysłów i postanowił na siłę wepchnąć je do tej opowieści nie przejmując się tym, że czytelnik nie będzie miał bladego pojęcia o co chodzi. Pojawiają się dziwne nazwy, dziwne miejsca, pojawia się jakaś discordia, o której nagle wszyscy mówią i nawet na nią przeklinają, a nikt biednemu czytelnikowi nie wytłumaczył skąd, jak i po co. Nie jestem fanką wpychania do powieści takich wziętych z kosmosu pomysłów "last minute".
Zmienia się też nieco styl prowadzenia opowieści - nawet nie tyle chodzi o narrację, ile o dialogi. Bohaterowie zaczynają wysławiać się w sposób wręcz patetyczny, jakby przemawiali z podwyższenia do rzeszy swoich wiernych, mocno mi się to kojarzy ze stylem biblijnym, chociaż też nie do końca. Najbardziej chyba właśnie z szalonym prorokiem, który próbuje przekonać do swoich racji kompletnie niezainteresowaną tym grupkę przypadkowych przechodniów na rogu jakiejś zapyziałej ulicy. Nie pasował mi ten styl, poprzedni był nie tylko lepszy do czytania, ale też bardziej realistyczny.
A teraz zajmijmy się tym pozornym strzałem w stopę, jakim było umieszczenie w swojej książce samego siebie. Wiecie co? Ze wszystkich znanych mi pisarzy chyba tylko King mógłby porwać się na coś tak szalonego i wyjść z tego obronną ręką. Można mówić, że to megalomania, że przerost własnego ego, ale jeśli ktoś faktycznie przeczytał te fragmenty to wie, że nic z tych rzeczy. Sposób, w jaki King przedstawia samego siebie w tej książce to wręcz próba umniejszenia własnej wielkości. No i fantastyczny punkt wyjścia dla rozważań o wpływie autora na dzieło i dzieła na autora - czy to pisarz opowiada historię dokładnie tak, jak tego chce, czy też historia używa pisarza do opowiedzenia samej siebie? Odpowiedź na to pozornie absurdalne pytanie wcale nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać.
Powtórzę po raz kolejny: to świetna seria. Być może sposób prowadzenia opowieści nie każdemu przypadnie do gustu, być może znajdą się czytelnicy, którym nie podejdzie klimat, ale nie zmieni to faktu, że ta historia wciąga jak ruchome piaski. King najwyraźniej czuje się w fantastyce jak ryba w wodzie i aż dziw bierze, że tak rzadko sięga po ten gatunek. I jedyne, czego żałuję, że ostatni tom również już za mną, bo - spojler z przyszłej recenzji - oj, będzie się działo! Nie zostaje mi więc nic innego, jak tylko serdecznie Wam "Mroczną Wieżę" polecić.
Moja ocena: 8/10
Faktycznie talent ma i tego mu odmówić nie można, ale to nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńWrócę jak już nadrobię tę serię,ponieważ nie chce sobie psuć zabawy.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Wstyd się przyznać ale ja nie czytałam jeszcze żadnej książki Kinga ;p
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam Kinga a nawet dwa razy (poproszona bibliotekarę mimo iż mówiłam, że to nie mój gatunek, pisarz i te sprawy) i nie wspominam tego spotkania miło... Pan KIng nie zaprosił mnie do siebie xD
OdpowiedzUsuńJeszcze nie czytałam nic z MW Kinga, ale lubię autora, więc muszę podgonić zaległości :)
OdpowiedzUsuńTej serii nie czytałam, ale King jest jedyny w swoim rodzaju ❤️
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
ten Stephen King mnie na maks aintryguje, a straszne jest to, ż ejeszcze nic od niego nie przeczytałam ;D
OdpowiedzUsuńTwórczość tego autora jeszcze nie jest mi znana, także wszystko przede mną. 😊
OdpowiedzUsuńkiedyś kochałam kinga, teraz wolę powieści mastertona:)
OdpowiedzUsuńJa jakoś do twórczości Kinga nie mogę się przekonać. Zupełnie do mnie nie trafia
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
subjektiv-buch.blogspot.com/
Uwielbiam Kinga, ale jakoś za tę serię nie umiem się zabrać.
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że ma talent. Lubie jego powieści
OdpowiedzUsuńja dziś czytam Suszę G. Mastertona:D zarąbiste!!!
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam książki Kinga. Dawno nie sięgałam po jego twórczość i już mi brakuje jego powieści. Muszę w końcu za jakąś się zabrać, tę serię też mam w planach. ;)
OdpowiedzUsuńKinga nie lubię czytać, wolę filmy ;)
OdpowiedzUsuń"Ze wszystkich znanych mi pisarzy chyba tylko King mógłby porwać się na coś tak szalonego i wyjść z tego obronną ręką" - gdyby nie druga część tego zdania, już bym mówiła, że była przynajmniej jedna taka pani. Konkretnie polska pisarka, autorka stosiku bestsellerów ;)
OdpowiedzUsuńTo ja z innej beczki - jak bardzo "horrorowaty" jest ten cykl? Pytam, bo nie czytam horrorów, przeżywam to jak diabli, a z drugiej strony zawsze chciałam przeczytać choć jedną książkę Kinga!
OdpowiedzUsuńPoszczególne części zlewają mi sie w pamięci, ale sam cykl jest świetny. Zdecydowanie warto.
OdpowiedzUsuńNapiszę tak: jestem jedną z tych osób, które książki Kinga NIGDY nie przeczytały. Co prawda, zaczynałam kilka takich jak klasyczne "Lśnienie", ale nie wciągało mnie to na tyle, aby czytać dalej, bo mam wrażenie, że to nie do końca moja bajka. (co innego film) Masz rację, nie da się odmówić, że Stephen ma genialny warsztat. Szkoda, że ta książka okazała się najsłabsza w tej serii, ale 8/10 to faktycznie i tak sporo! Haha, jeśli chodzi o umieszczenie siebie w własnej książce to na myśl od razu mi przyszła Katarzyna Michalak :D Jednak ona tam sobie nie umniejszała jak King ;) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńLubi Kinga, ale ten cykl to jednak nie moje klimaty
OdpowiedzUsuńz Kingiem mam raz fajnie raz nie... cały czas się uczę jego stylu - ale Ty mnie nakręcasz
OdpowiedzUsuńKurcze, no i nie wiem jak podejść do tej recenzji, bo byłam taka "Ok, King, super!", a później "o, nie, to kolejny tom, a ja czytałam tylko pierwszy"... Jestem rozdarta... ale zostawiam komentarz, żeby blog kwitł ;)
OdpowiedzUsuńLubię autora:)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię książki Kinga. Muszę w końcu sięgnąć po tę serię bo już tyle lat się za to zabieram a nie mogę znaleźć nigdy dość czau i zapału :D
OdpowiedzUsuń