niedziela, 3 lipca 2022

Jeszcze religia, czy już sekta? - "Unorthodox" Deborah Feldman

Wspólnota ortodoksyjnych Żydów - niby wszyscy wiemy co to znaczy, a przynajmniej mamy pewne wyobrażenie o tym, jak funkcjonuje. Kojarzymy kobiety, którym nawet podczas nieznośnego upału nie wolno odsłonić nic więcej niż kostki i nadgarstki, mężczyzn z pejsami oraz kilka świąt, które mogą nam się wydać co najmniej dziwne - jak na przykład Szabat, kiedy Żydom nie wolno używać żadnych urządzeń elektrycznych, co oznacza, że sikają po ciemku lub proszą o zapalenie światła w kibelku kogoś należącego do innego wyznania. Przyznajcie, rozbawiła Was ta wizja, co? Tak, może nam się to wydawać zabawne, przynajmniej dopóki nie pomyślimy o dorastających w takich wspólnotach dziewczynkach. Bo im zdecydowanie nie jest do śmiechu.

Szczerze nie wiem dlaczego sięgnęłam po tę książkę. Ani nie lubię biografii, ani temat mnie jakoś specjalnie nie interesuje, ani nawet nie miałam pojęcia kim jest autorka. A jednak, pewnego zimnego i deszczowego dnia, szukając nowego audiobooka, wybrałam akurat "Unorthodox". I pamiętam, że już po godzinie słuchania pomyślałam, że będzie cholernie trudno tę książkę zrecenzować. Nie dlatego, że mam mieszane uczucia względem lektury, ani dlatego, że to lektura ciężka i miejscami nieprzyjemna, ale raczej dlatego, że opisuje wiele rzeczy, które budzą mój wewnętrzny sprzeciw, niesmak i ogromną złość, a mimo to muszę opowiedzieć o niej obiektywnie i spokojnie, unikając przeklinania i obrażania osób wyznających wiarę - czy to opisaną w książce, czy jakąkolwiek inną. A to naprawdę spore wyzwanie.

Zacznijmy od tego, że jako ateistka nie bardzo rozumiem dlaczego ludzie wierzący godzą się na ograniczające ich wolność zakazy swojej wiary, ani dlaczego uczestniczą w obrzędach, które są dla nich nieprzyjemne. Ale dopóki jest to świadomy wybór osoby dorosłej, nie mam z tym problemu, mnie ich decyzja nie dotyczy, niech robią co chcą. Inaczej sprawa się przedstawia, gdy chodzi o dziecko, za które wyboru tego dokonali rodzice. Gdy słuchałam fragmentu o pierwszej wizycie Deborah w mykwie, gdzie była zmuszona publicznie się rozebrać i poddać inspekcji znosząc w milczeniu upokorzenie, miałam ochotę krzyczeć. Pamiętam, że zastanawiałam się jak takie rzeczy mogą dziać się w cholernym Nowym Jorku i dlaczego całe to towarzystwo nie siedzi jeszcze w pierdlu za molestowanie seksualne. Ach, no tak. Bo to RELIGIA. Bo religii wolno krzywdzić innych pod przykrywką ważnych obrzędów i biada temu, kto odważy się je skrytykować...

No i widzicie? Już mnie poniosło. A na podobne fragmenty natykałam się co chwilę - głównie dlatego, że autorka jest kobietą, a Żydzi traktują kobiety jak istoty drugiej kategorii. Nigdy nie myślałam o sobie jak o feministce, bo szczerze mówiąc brzydzi mnie to całe palenie staników i mieszanie z błotem mężczyzn, którzy chcąc być uprzejmi, przepuszczają kobietę w drzwiach. Ale ta książka... Ta książka zmieniła mnie w feministkę. Wiecie zapewne, że dla Żyda kobieta mająca okres jest nieczysta i nie wolno mu jej dotykać. A wiedzieliście, że gdy okres się skończy, Żydówka musi przez tydzień dwa razy dziennie podcierać się specjalną chustką i gdy zgromadzi 14 takich czystych szmatek bez śladu krwi, zanieść je do rabina na inspekcję? I dopiero wtedy może dotknąć swojego męża. O rytualnej kąpieli w mykwie, żeby zmyć z siebie "brud" okresu już nie wspomnę. Pomyślcie jakie upokorzenie muszą przeżywać te kobiety miesiąc w miesiąc. Czy na myśl o tym nie macie ochoty komuś przywalić? Bo ja mam.

Podobną reakcję miałam, gdy dowiedziałam się, że żydowskie kobiety są zmuszone golić się na łyso, co potem zasłaniają perukami - w tym przypadku miałam również ochotę się roześmiać z absurdu tego pomysłu. Po cholerę pozbawiać się włosów, skoro zaraz zakrywa się łysą głowę peruką i na jedno wychodzi? Nie ogarniam. Potraficie sobie wyobrazić takie życie? Ogolona głowa, staruch oglądający menstruacyjne ściereczki, publiczne kąpiele, aranżowane małżeństwo. A do tego nie wolno Wam ubrać niczego, co odsłania choć odrobinę ciała, nie wolno Wam czytać książek innych niż religijne brednie niby to oświeconych proroków, nie wolno Wam brać udziału w dyskusji przy stole, nie wolno Wam uprawiać seksu kiedy macie na niego ochotę, ani nawet jeść popularnych słodyczy, bo nie są koszerne. Przecież to nie życie. To koszmar.

Przez całą lekturę głęboko współczułam autorce takich przeżyć. I w głowie mi się nie mieściło, że takie rzeczy dzieją się w XXI wieku, a reszta społeczeństwa na nie pozwala. Nie wiem czy ta książka coś zmieni. Zapewne nie spowoduje, że nagle wszystkie Żydówki opuszczą swoje rodziny i zaczną żyć normalnie. Doedukowanie społeczeństwa w tym zakresie też raczej nie przyniesie żadnych skutków. Ale to dobrze, że ktoś zdecydował się o tym głośno opowiedzieć. Jedyna rzecz, której mi w tej opowieści zabrakło, to głębszego opisu procesu opuszczenia wspólnoty i sądowej walki o prawo do opieki nad synem. Poza tym książkę uważam za bardzo dobrą i wartą przeczytania - chociażby po to, byśmy byli nieco mądrzejsi. A może kilku czytelników wyznających inne religie zastanowi się przez chwilę czy ich wiara w podobny sposób nie krzywdzi ich dzieci. Polecam.

Moja ocena: 8/10

3 komentarze:

  1. Myślę, że warto przeczytać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może i ja sięgnę po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam ją zaraz po premierze, ale mam wrażenie, że jej nie doceniłam i szybko wypadła mi z głowy. Chętnie zrobiłabym reread

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!