Erika Falck powraca w kolejnej części cyklu o Fjallbace. Tym razem za pośrednictwem swojego chłopaka Patrika będzie uczestniczyła w śledztwie dotyczącym brutalnego morderstwa młodej kobiety, które w tajemniczy sposób łączy się z dwoma podobnymi zbrodniami popełnionymi ponad 20 lat wcześniej. Obrażenia na ciałach ofiar wskazują na jednego sprawcę, wszystko jednak komplikuje fakt, że domniemany morderca sprzed dwóch dekad wiele lat temu popełnił samobójstwo. Kiedy znika kolejna młoda dziewczyna zaczyna się wyścig z czasem.
Niedawno recenzowałam debiut Pani Lackberg "Księżniczkę z Lodu". W mojej ocenie był to debiut bardzo udany i mogący pochwalić się kilkoma dość oryginalnymi jak na kryminał cechami. Jednocześnie wyraźnie było widać, że autorka dopiero zaczyna przygodę z literaturą i wiele elementów wymaga jeszcze dopracowania. I tu na scenę wkracza "Kaznodzieja" udowadniając każdemu wątpiącemu, że Pani Lackberg jak nikt potrafi uczyć się na własnych błędach.
Nie da się uniknąć porównań z poprzedniczką "Kaznodziei". Pierwszym wnioskiem, jaki w tej kwestii mi się nasuwa jest to, że druga powieść autorki ma zdecydowanie więcej "kryminalnego" klimatu. Mówiąc prościej, jest bardziej mroczna i tajemnicza, ciepła atmosfera "Księżniczki z Lodu" została drastycznie zredukowana. Z początku czułam się zawiedziona, bo to specyficzne ciepło było jedną z rzeczy, które najbardziej mi się podobały w debiutanckiej powieści Pani Lackberg, jednak w ogólnym rozrachunku książka na tym zyskała. Tym bardziej, że momentami wciąż pojawiają się powiewy domowej atmosfery - głównie w scenach z udziałem ciężarnej Eriki.
Debiutowi zarzucałam również mało skomplikowaną intrygę i przewidywalność - te elementy też zostały poprawione. Tym razem dostajemy sprawę tak zagmatwaną, że nie sposób jej rozwiązać. Już nam się wydaje, że mamy mordercę, gdy nagle okazuje się, że nasz trop to ślepa uliczka. Ale to nie koniec, bo kilkanaście stron dalej pojawia się nowy trop i nasz dawny podejrzany znów ściąga na siebie uwagę, a czytelnik kompletnie nie ma pojęcia co o tym myśleć. Doprawdy, mniejszy mętlik w głowie miałam czytając pokręcone dzieła Immanuela Kanta niż podczas lektury "Kaznodziei".
Czy mogę znaleźć w tej powieści coś na minus? Owszem. Intryga może jest skomplikowana i dobrze utrzymuje zainteresowanie czytelnika, jednak jest również dość nieprawdopodobna. Takie "cuda na kiju", jak mawia mój tata. Do tego brakowało mi większego udziału Eriki w akcji, jej rola ograniczyła się do sprowadzania do domu kolejnych gości i narzekania na ich towarzystwo. Do tego niesamowicie działała mi na nerwy jej siostra - postać, którą najchętniej usunęłabym z kart powieści w celu zredukowania nerwów generowanych przez lekturę. To takie drobne rzeczy, ale bardzo irytujące.
Ogólnie "Kaznodzieję" oceniam wyżej niż "Księżniczkę z Lodu" i mam naprawdę duży apetyt na kolejną część cyklu. Z pewnością wkrótce pojawię się w bibliotece w poszukiwaniu kolejnych książek Pani Lackberg. Jak na razie całą sagę o Fjallbace gorąco polecam wszystkim miłośnikom kryminałów - i nie tylko.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!