czwartek, 11 października 2018

"Długa Wojna" - Terry Pratchett, Stephen Baxter

Uwaga: recenzja kolejnego tomu serii zdradza zakończenie poprzedniego!

Ludzkość rozprzestrzenia się po Długiej Ziemi. Nowe społeczności zaczynają powstawać coraz dalej od Ziemi Podstawowej i mają z nią coraz mniej wspólnego. Ich mieszkańcy zaczynają się zastanawiać z jakiej racji mają płacić podatki i uznawać rząd Podstawowych USA, skoro ten sam rząd pozbawił ich wszelkich praw i skonfiskował majątek. Wojna o niepodległość wisi na włosku. Tymczasem pojawia się kolejny problem - Trolle, wciąż nie mające określonego statusu w ludzkim prawie, zaczynają odchodzić, a ich pieśń milknie. Misja ratowania ludzkości przed nią samą ponownie spada na Joshuę Valiente i jego przyjaciół.


Jestem rozczarowana. Nie jest żadną tajemnicą, że kocham Sir Terry'ego Pratchetta miłością wręcz obsesyjną, a tu nagle dostaję książkę, do czytania której zmuszałam się wbrew swojej woli. Nie sądziłam, że kiedykolwiek powiem coś takiego o dziele Pratchetta, ale ta powieść zwyczajnie mnie nudziła. Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż jest poprawna opowieść. Po prostu... mogła być czymś więcej. O wiele więcej.

Trolle lubią lody i się śmieją. Oczywiście, że są ludźmi (...).

Zacznijmy od początku. Bohaterów w większości już znamy, chociaż pojawia się kilku nowych. Jak i w poprzedniej części, ci nowi również są oryginalni i nietuzinkowi i bardzo dobrze. Niestety jest ich zbyt wielu i w większości przypadków nie widać nigdzie sensu ich umieszczenia w powieści. Sam Joshua nieco się zmienił, zniknął gdzieś ten zadziorny chłopak z ciętym dowcipem, a na jego miejscu pojawił się pan w średnim wieku, nad którym coraz niżej wisi widmo stetryczenia. Jedynym żywym ognikiem zdaje się Sally, ale nawet jej zachowanie sprawia wrażenie wtórnego. Naprawdę nie wiem co tu nie zagrało.
 
Co do akcji, to właściwie nie istnieje. Coś się zaczyna dziać mniej więcej 100 stron przed końcem, ale i tak niewiele. Głównie na ten tom składa się przekraczanie światów i pseudofilozoficzne rozważania. Naprawdę podeszłam do "Długiej Wojny" z dużym entuzjazmem i optymizmem, ale w pewnym momencie złapałam się na tym, że właściwie tylko przesuwam wzrokiem po tekście nie rejestrując jego treści. Taka byłam znudzona i tak bardzo chciałam już skończyć tę książkę.

Cynizm to jedyna rozsądna reakcja na szaleństwa człowieczeństwa.

Jeżeli widniejące w tytule słowo "wojna" miało się odnosić do treści i jeżeli to, co się wydarzyło w tej części faktycznie było wojną, to należy tym określeniem opatrzyć również kłótnię o łopatkę w piaskownicy. Ta książka obiecywała bardzo dużo, niestety dała niewiele. Tym, co ją ratuje - oprócz mojej niesłabnącej miłości i wiary w talent Sir Terry'ego Pratchetta - jest charakterystyczne poczucie humoru, które trafia w mój gust w stu procentach. Bo nawet warsztat pisarski mi d*** nie urwał. Sorry.

Czy sięgnę po kolejny tom? Tak. Hej, to w końcu Terry Pratchett. Z resztą ponoć jest nieco lepszy. Tytuł "Długi Mars" wskazuje, że w końcu wkraczamy we właściwe science-fiction i sięgamy innych planet. Oby tylko ten Mars w tytule miał więcej wspólnego z treścią trzeciej części niż wojna z treścią drugiej. Czy polecę tę książkę komuś zainteresowanemu? Nie wiem. Prawdopodobnie nie. I to chyba najlepsze, choć smutne podsumowanie.

Moja ocena: 6/10

4 komentarze:

  1. To naprawdę wielki wstyd, że nie znam jeszcze twórczości autora. Dużo o nim słyszałam, lubię też ten gatunek literacki, więc poznanie książek Paratchetta będzie moim postanowieniem noworocznym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki i życzę dobrej zabawy podczas czytania :) Tylko nie zaczynaj od cyklu "Długa Ziemia"...

      Usuń
  2. Koniecznie muszę zapolować na jego książki, bo wszystkie wciąż przede mną ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!