Ostatnich kilka dekad było dla świata medycznego niezwykle ekscytujące. Wytępiono część chorób zakaźnych, powstały nowe leki, nowe generacje szczepionek, nowe sposoby na walkę z męczącymi nas od wieków schorzeniami. Jednak nie wszystko, co się wydarzyło, było pozytywne (patrz: covid). Tempo życia stale wzrasta i mnożą się sytuacje, w których czujemy się przytłoczeni i bezradni. Skutkiem tego jest istna epidemia depresji i zaburzeń lękowych, z którymi zmaga się spora część społeczeństwa, a także pozornie z nimi niezwiązanych innych schorzeń. Świat medyczny jest tak zaaferowany swoimi nowymi zabawkami, że bardzo często zapomina o tym istotnym aspekcie każdego człowieka, jakim jest umysł - a przecież zjawisko placebo jasno pokazuje jak potężna bywa siła umysłu i jak istotny jest jego wpływ na nasze zdrowie. O tym właśnie w swojej książce opowiada Pan Tafur - o postrzeganiu człowieka w sposób holistyczny i o tym, jak wyleczyć chory umysł, by on mógł uleczyć ciało.
Ok, na początku coś sobie wyjaśnijmy. Jestem ateistką, która wierzy jedynie w naukę. Opowieści o obcowaniu z "wyższą świadomością" zbywam prychnięciem i zalecam rozmówcy odstawienie halucynogennych grzybków. Nie widzę żadnego sensu w wierzeniu w coś, czego istnienia nijak nie da się udowodnić, więc wszystkie fragmenty, w których autor twierdzi, że komunikował się z potężnymi duchami roślin, które przekazywały mu wiedzę uzdrowicielską od razu oznaczyłam etykietką "fantastyka" i włożyłam między bajki. Może tak to właśnie widział, problem w tym, że widział to po zażyciu substancji psychoaktywnych, co prowadzi nas do oczywistego wniosku, że - brzydko mówiąc - naćpany zobaczył to, co chciał zobaczyć. Sięgnęłam po tę książkę, ponieważ zawsze fascynowały mnie kultury ludów pierwotnych, tudzież pogańskich, i miałam nadzieję na dobrą lekturę zalatującą nieco antropologią, coś w stylu "Złotej Gałęzi" Frazera czy prac Bronisława Malinowskiego, które czytałam na studiach i zrobiły wówczas na mnie ogromne wrażenie. Dostałam coś nieco innego, ale i tak przeczytałam książkę z zainteresowaniem.
Owszem, podczas fragmentów o usuwaniu złej energii z pacjentów poprzez śpiewanie improwizowanych pieśni przewracałam oczami tak mocno, że prawie wypadły, ale kiedy autor wracał na ziemię, robiło się bardzo ciekawie. Dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy na temat działania naszego układu nerwowego, oraz tego, że wiele chorób genetycznych (jak np. łuszczyca) ma pewien próg wytrzymałości na czynniki stresujące, po przekroczeniu którego geny odpowiadające za dane schorzenie się uaktywniają. W tym kontekście praca psychiczna może pomóc o wiele skuteczniej niż tradycyjna medycyna. Nie zalecam oczywiście, żeby od razu wsiąść w samolot, polecieć do Peru i wyżłopać trzy szklanki halucynogennej ayahuaski, ale prosta codzienna medytacja lub też praktykowanie jogi mogą pomóc. Pomóc mogą również osobom, które nie cierpią na żadne genetyczne choroby, bo przecież doskonale wiemy, że długotrwały stres może prowadzić do poważnych chorób, jak nadciśnienie, miażdżyca czy depresja, a na przewlekły stres cierpi znaczny odsetek populacji.
Jeśli chodzi o elementy antropologiczne, dowiedziałam się co nieco o szamanach z amazońskiej dżungli, co było dla mnie bardzo interesujące. Ich podejście do medycyny naturalnej mocno ze mną rezonowało, jako że już wiele lat temu postanowiłam się nie truć antybiotykami przy każdym najmniejszym przeziębieniu. Odkryłam wtedy, że większość popularnych dolegliwości jak przeziębienie właśnie, zajady czy krwawiące dziąsła można łatwo wyleczyć ziołami dostępnymi w każdym sklepie (oraz ewentualnie kilkudniowym odpoczynkiem), i teraz jakiekolwiek tabletki łykam tylko w ostateczności. Podobnie sensowna jest idea diet oczyszczających, bo nie od dziś wiadomo, że "jesteś tym, co jesz" - jeśli wpychasz w siebie zupki chińskie i dania w proszku zamiast owoców, warzyw i pełnowartościowego białka, to nie spodziewaj się, że organizm będzie działał jak nieśmigana nówka z salonu. Nawet kilkudniowe przestawienie się na "czyste", nieprzetworzone jedzenie może w tej sytuacji zaowocować spektakularnymi efektami. Szkoda, że tak wiele z tych mądrości naszych przodków odeszło już w zapomnienie.
Podsumowując, bardzo dobrze mi się czytało tę książkę i wyniosłam z niej garść czy dwie wartościowej wiedzy. Podoba mi się, że przypomina nam ona o podstawach - zdrowej diecie i przede wszystkim dbaniu o stan umysłu, co większość z nas próbuje zastąpić w biegu łykając jakieś sztuczne multiwitaminy, o zdrowie psychiczne zaś nie dba w ogóle. Po raz kolejny podkreślę - nie wpisujcie od razu w Google frazy "LSD dealer Kraków" ani nic podobnego. Po prostu zadbajcie o siebie, a być może okaże się, że uporczywy ból głowy czy przemęczenie nagle zniknęło. Z pewnością nie będzie to proste w dzisiejszych czasach, ale cóż w dzisiejszych czasach jest proste? W każdym razie zainteresowanym tematem tę książkę polecam.
Moja ocena: 7/10
"Święte Rośliny" otrzymałam z księgarni TaniaKsiążka.pl.
Sprawdźcie też inne poradniki na stronie księgarni.
Może w wolnej chwili sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńHej, książka raczej nie dla mnie. Ale - dopiero się zorientowałam - że po przerwie wróciłaś do blogowania. Będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńTa książka ma prześliczną okładkę!
OdpowiedzUsuńMa ciekawa okładkę, ale raczej mało prawdopodobne, że po nią siegne
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie książka, ale jest bardzo ładnie wydana :)
OdpowiedzUsuń