sobota, 26 lutego 2022

Wszystko jest kwestią wyobraźni - "Kafka nad Morzem" Haruki Murakami

Piętnastoletni Kafka Tamura ucieka z domu. Jedzie autobusem na odległą wyspę Shikoku, gdzie znajduje wyjątkową bibliotekę prowadzoną przez kilka wyjątkowych osób. W tym samym czasie Pan Nakata, upośledzony umysłowo staruszek potrafiący rozmawiać z kotami, poszukuje zaginionej młodej kotki o imieniu Goma. Poszukiwania doprowadzają go do tajemniczego człowieka imieniem Johnny Walker i skutkują tragedią. Tragedia ta w jakiś sposób łączy się z ojcem Kafki i sprawia, że jego, Pana Nakatę oraz towarzyszącego mu kierowcę ciężarówki rozkochanego w hawajskich koszulach, zaczyna tropić policja. Podążają oni różnymi drogami, nieświadomi nici wiążących ze sobą ich ścieżki, a po drodze napotykają coraz to większe cuda i dziwy...

 
 
Długo odkładałam recenzję tej książki. Dlaczego? Bo nie mam zielonego pojęcia co o niej myśleć. To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Murakamiego - jakiś czas temu czytałam "Norwegian Wood", które bardzo przypadło mi do gustu, więc myślałam, że wiem mniej więcej czego się spodziewać. Okazało się, że you know nothing, Jon Snow jednak nie wiem nic. I nie mam pojęcia czy zadziałała tutaj jakaś bariera kulturowa, czy ja po prostu jestem głupia, czy o co chodzi... Ale kompletnie tej książki nie rozumiem. Nie umiem stwierdzić czy przeczytałam absolutne arcydzieło czy nadmiernie nadmuchaną wydmuszkę. Nie wiem. Po prostu nie wiem.

Ok, zacznijmy od tego, co wiem. Wiem, że styl Pan Murakami ma bardzo specyficzny, ale trafia jednak w mój gust. Nie miałam z nim problemu i czytało mi się te książkę bardzo dobrze. Całkiem podobała mi się również historia, zwłaszcza rozdziały poświęcone Panu Nakacie, który jest czystym złotem i gdyby więcej było na świecie ludzi takich jak on, to świat ów byłby lepszy. Natomiast jeśli chodzi o metafory... Część oczywiście była jasna, ale w przypadku większości nie miałam pojęcia o co chodzi. Interesuję się kulturą Japonii i uczę się japońskiego, żeby lepiej ją rozumieć, ale i tak - zwłaszcza pod koniec - kompletnie się pogubiłam w znaczeniach. Jak mówiłam, nie wiem czy to różnice kulturowe czy mój brak inteligencji, ale końcowe 100 stron czytałam trzymając się za głowę, żeby nie pękła od prób zrozumienia co właściwie czytam. No i cóż, zrozumieć mi się tego nigdy nie udało.

Były też wie rzeczy, które mnie do tej książki zraziły. Widzicie, jest coś, o czym nie jestem w stanie czytać, ani nawet myśleć, bo zaraz skacze mi ciśnienie i robi mi się niedobrze. Nie jestem w stanie znieść okrucieństwa wobec zwierząt. Opisy znęcania się nad innym człowiekiem mnie nie ruszają, ale jak tylko słyszę o skatowaniu jakiegoś psa czy kota, to zaczyna mnie trząść. Jakbym w takim stanie dorwała sprawcę, to zatłukłabym z zimną krwią. Dlatego o mało nie zarzygałam pół autobusu, gdy przyszło mi w nim przebrnąć przez fragment o patroszeniu kotów żywcem. Nie, odmawiam nawet wspominania tego rozdziału. Po jaki chuj ktoś miałby w ogóle opisywać coś takiego?!

Po drugie... Po co, ja się pytam po co były te wszystkie szczegółowe opisy penisa głównego bohatera? Chłopak ma 15 lat, więc to już jest dziwne, ale nawet gdyby miał 25, to czy naprawdę potrzebna mi była wiedza o kącie padania promieni słonecznych na jego jądra? I dlaczego o tym nieszczęsnym penisie jest mowa w co drugim rozdziale? Ok, zrozumiałam, nastolatek jest mężczyzną i ma poświadczające to organy. Są dla niego ważne i poświęca im uwagę, co w tym wieku nie jest niczym dziwnym. Ale czy naprawdę ja też muszę taką uwaga obdarzać jego klejnoty rodowe? Zbłądziłam przypadkiem w literaturę erotyczną, czy co? Dobrze chociaż, że penis był nazywany penisem, bez zbędnych zamienników, ale jakoś wybitnie to mojego zdania o tych fragmentach nie zmienia.

Ogólnie... Nie podobało mi się to tak, jak się spodziewałam. Było zbyt dziwne, miejscami zbyt wulgarne, często zbyt nieczytelne. Nie wiem czy czytanie książki dla samego warsztatu pisarskiego autora to wystarczający powód. Być może zaczęłam od złej pozycji. Być może powinnam poszukać więcej powieści w stylu "Norwegian Wood" zanim zabrałam się za "Kafkę". A być może Murakami po prostu nie jest mi przeznaczony. Dam mu oczywiście jeszcze szansę, ale jeśli realizm magiczny (z akcentem na "magiczny", nie na "realizm") nie jest Waszym ulubionym gatunkiem, to "Kafki nad Morzem" z czystym sumieniem Wam polecić nie mogę.

Moja ocena: 6/10

5 komentarzy:

  1. Raczej nie planuję czytać tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cały Murakami... Nic dodać, nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Murakami ma swój specyficzny... klimat. Już dawno po niego nie sięgałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, muszę nadrobić tego autora

    OdpowiedzUsuń
  5. Łamiesz schematy! ;) Muszę przyznać, że w ostatnich latach mnóstwo pozytywnego czytałam właśnie o "Kafce", a z Twojej recenzji wyłania się obraz dla wielbicieli samego autora i jego stylu, a niekoniecznie dla zwykłego czytelnika... Ciekawe! Na mnie akurat na półce od lat czeka "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland" więc jeśli już to będę zaczynać od tej pozycji. ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!