niedziela, 4 lutego 2018

"Zderzenia Zdarzeń" - Andrzej Wilczkowski

Ta recenzja będzie niejako historyczna. Książka Pana Wilczkowskiego ukazała się nakładem zaledwie tysiąca egzemplarzy i wydaje się, że żaden z jej posiadaczy jak dotąd nie zdecydował się na napisanie recenzji. Jak w ogóle ta pozycja trafiła w moje ręce? Usłyszałam o niej od mojego taty, który w swoim czasie schodził wszystkie góry w Polsce i przeczytał wszystkie książki na temat alpinizmu i himalaizmu, jakie wydano. Czytał już wcześniej inną książkę autora "Miejsce Przy Stole" i był zainteresowany tą, ale żadna księgarnia jej nie miała. Cóż, dla chcącego nic trudnego - dostał ją ode mnie na najbliższe urodziny. Jakieś dwa tygodnie temu pożyczył mi ją uznając, że może mnie zainteresować. Przykrym zbiegiem okoliczności stało się to na kilka dni przed tragedią na Nanga Parbat.

 

O czym jest ta książka? O zderzeniu zdarzeń, co potwierdza dedykacja na pierwszej stronie. Jest to opowieść o tym, że wszystko się ze sobą łączy, a podstawą takiego poglądu jest fizyka kwantowa. Opowieść o dziwnych ścieżkach, którymi chadzają ludzkie losy i niezwykłych okolicznościach w jakich się czasem spotykają. Czy mnie zainteresowała? Tak. Czy mnie urzekła? Nie do końca.

Muszę zacząć od tego, że na moim liczniku wciąż z przodu widnieje dwójka (choć już niedługo) i nie mogę się równać ani spierać z ponad osiemdziesięcioletnim doświadczeniem życiowym autora. Jednak od zawsze byłam sceptykiem i wyżej ceniłam słowo "wiedzieć" niż "wierzyć". Nauka i wszystko, co sprawdzono doświadczalnie było u mnie na pierwszym miejscu. Nie wierzę w żadne horoskopy, kryształy, seanse spirytystyczne ani okultyzmy. I najbardziej na świecie denerwują mnie ludzie, którzy nie mają pojęcia o czym mówią, ale wymądrzają się na każdy możliwy temat. Dlatego niestety miałam poważny problem z Panem Wilczkowskim, który sam przyznaje, że nie rozumie fizyki kwantowej, ale zaraz w kolejnym zdaniu dorabia do niej nową, nieprawdopodobną teorię i popiera ją seansem spirytystycznym właśnie. Nie, ja tego nie kupuję. Ja również znawcą tematu nie jestem, choć na temat fizyki kwantowej i splątania cząstek w swoim czasie przeczytałam kilkanaście książek, ale po ich lekturze po prostu nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości istnienia jasnowidzenia. I to jeszcze tłumaczonego splątaniem kwantowym. Shroedinger się w grobie przewraca.

Niemniej książkę przeczytałam z ogromnym zainteresowaniem. Dlaczego? Dlatego, że postanowiłam oddzielić teorie Pana Wilczkowskiego od drugiego dna, czyli opowieści o życiu. A jest to naprawdę piękna opowieść. Znajdziemy tu wojnę, Titanica, góry, ale przede wszystkim miłość i przyjaźń. Mogę nie przyjmować teorii o rezonansie DNA, ale tak piękną przyjaźń jak pomiędzy autorem a Wandą Rutkiewicz przyjąć muszę. Tak samo jak muszę przyznać, że naprawdę wiele się z tej książki dowiedziałam.

Nie będę tu oceniać warsztatu literackiego autora, bo nie o to tu chodzi. Celem tej książki nie jest wprowadzenie nas w ekstazę pięknymi zdaniami niczym spod pióra Shakespeara, lecz pokazanie nam życia takiego jakim jest, bez zbędnych upiększeń. Napiszę tylko, że Pan Wilczkowski ma rzadki dar pisania w taki sposób, że nawet niezainteresowany tematem czytelnik nie będzie mógł się oderwać od lektury. Za to autora wielce szanuję i mimo wszystko jestem zadowolona, że po tę książkę sięgnęłam. Polecam wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!