środa, 1 maja 2019

"Początek, Koniec i Hot-Dogi" - Kacper Kotulak

Nabuchodonozor Wilkins, kapitan floty kosmicznej Stanów Zjednoczonych, właśnie schrzanił sprawę. Miał wcisnąć guzik detonatora i zniszczyć asteroidę lecącą ku Ziemi, lecz pech (a raczej koordynator końca świata) chciał, że guzik nie zadziałał. Asteroida za to zadziałała bez zarzutu. Kapitan wraz ze swoim podwładnym, Bertleighiem, jako dwoje ostatnich Ziemian we wszechświecie, zostają przygarnięci przez wspomnianego wcześniej koordynatora oraz Sinusa Pi Czwartych - kosmicznego sprzedawcę hot-dogów. Podczas podróży z nowymi kompanami, Ziemianie odkrywają, że kosmos jest pełen życia (i porannych korków). Przynajmniej na razie. Bo okazuje się, że wyjątkowo irytującym zrządzeniem losu koniec wszechświata nastąpi za około 40 godzin. Nab Wilkins postanawia naprawić to, co schrzanił w przypadku Ziemi - postanawia uratować wszechświat. Chociaż jego pierwszy krok - kradzież okrętu flagowego najbardziej brutalnej i nienawistnej rasy kosmosu - być może nie jest najlepszym pomysłem...


Sprawiedliwie chyba będzie zaznaczyć na samym początku, że jestem absolutnie zakochana w serii "Autostopem przez Galaktykę" Douglasa Adamsa - do tego stopnia, że co roku świętuję Dzień Ręcznika. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok książki, której opis zapachniał mi ironią, absurdem i sporą dozą poczucia humoru. Jednak dorównać do poziomu Mistrza nie jest łatwo, a ja nie zwykłam zadowalać się byle czym. Przyssałam się więc do "Początku, Końca i Hot-Dogów" z wielkimi oczekiwaniami, a książka, chociaż cieniutka i niepozorna, wszystkie te oczekiwania spełniła. Jako, że Pan Kotulak ma na swoim koncie jedynie dzieła pisane wspólnie z innymi autorami, to zaś jest jego pierwsza pełnoprawna i samodzielna powieść, pozwolę sobie niniejszym ogłosić: oto jest najlepszy polski debiut i najprzystojniejszy debiutant pierwszej połowy roku 2019!

Mówią, że jak nie wiadomo, od czego zacząć, to najlepiej zacząć od początku. A zatem na początku było Słowo. Tyle że brzmiało ono "CHAOS", co nie wróżyło zbyt dobrze na przyszłość. Zanim jednak Słowo doszło do wniosku, że nie jest to dla niego najlepsze brzmienie, musiało upłynąć sporo... czegoś - trudno właściwie powiedzieć czego, jako że czas jeszcze wtedy nie istniał. Coś jednak na pewno upływało i bez wątpienia było to coś bardzo przedwiecznego.

Od czego zacząć? Pora się przyznać, że od kwadransa gapię się tępo na monitor i myślę jak ułożyć moje peany na cześć Pana Kotulaka wrażenia w jakąś sensowną całość. Zacznijmy od tego, co być może nie było najważniejsze, ale co spodobało mi się zdecydowanie najbardziej - mnóstwo odniesień do popkultury. Siedziba Centralnego Urzędu Międzygalaktycznego w kształcie Gwiazdy Śmierci z Gwiezdnych Wojen (kwestia obecności krwiożerczych zsypów jest tutaj dyskusyjna), Predator w roli windziarza czy też liczni Agenci Smith - to tylko niektóre smaczki. Moim ulubionym smaczkiem jednak jest największy umysł wszech czasów (nazywający się Kansas City - zbieżność nazw przypadkowa) zamknięty w starej szafie grającej, która jedyną piosenkę Pink Floydów posiada (o zgrozo!) w wykonaniu Nightwisha. I wcale nie uważam, że "The Division Bell" jest ich najgorszym albumem. To wszystko tak pięknie się zgrywało z charakterystycznym humorem tej powieści, że palce lizać.

Jeśli chodzi o akcję - to co tu się dzieje! Ja momentami nie nadążałam. To było tak zwariowane, tak szybkie, tak wspaniałe, że jako żywo stawał mi przed oczami duszy mojej Mistrz Douglas Adams. Rasa nienawidzących wszystkiego (w tym samych siebie) X'Vorganów tak przypominająca Vogonów, kosmiczna budka z hot-dogami przywołująca na myśl Serce ze Złota z napędem nieprawdopodobieństwa, nawet Chester - komputer pokładowy - który ma własną osobowość i kojarzy mi się po trochę z Marvinem i komputerem Serca ze Złota... To wszystko tak bardzo trąciło cyklem "Autostopem...", że niekiedy łezka się w oku kręciła. Że niby zerżnięte, i to na chama? W żadnym wypadku. Widzę tutaj liczne podobieństwa, ale powieść Pana Kotulaka to coś zupełnie nowego. Są tu nie tylko wpływy Mistrza Adamsa, ale i humor mocno kojarzący się z Sir Terrym Pratchettem. To mieszanka iście wybuchowa i gwarantująca dobrą zabawę.

Wszystko, jak to często bywa, zaczęło się od ludzkiej niewdzięczności. Czas ucieka - o tym wszyscy wiedzą doskonale. Nikomu jednak jakoś nigdy nie przyszło do głowy, żeby zapytać, czy Czas nie jest przypadkiem zmęczony, czy nie napiłby się lemoniady i w ogóle przed kim on tak ucieka. Każdy tylko narzeka, że biegnie tak szybko i nieubłaganie. Zero wdzięczności.

Uwielbiam absurdalne gagi pojawiające się na każdej stronie. Bohaterowie, którzy dochodzą do wniosku, że skoro kosmici nie istnieją, a oni są kosmitami, to i oni nie istnieją, czego niniejszym odmawiają - po prostu genialne. Rzeczywistość, która pozwala na wszystko, dopóki nie uświadomi jej się, że przegięła - wybitne. Jednak najlepszy jest gust muzyczny autora fakt, że to wszystko, pod przykrywką science-fiction, wyśmiewa naszą szarą rzeczywistość. Bo też i otaczający nas świat jest pełen absurdów, do których tak nawykliśmy, że nawet ich nie zauważamy. I absurdy te trzeba wyśmiewać, bo tylko tyle nam zostało.

No i ostatnia rzecz - bohaterowie. Wspomniałam już o kosmicie nie wierzącym w kosmitów, a co za tym idzie - nie wierzącym, że on sam istnieje. Ale mamy też koordynatora końca świata, który stanowi samą esencję urzędnika, mamy Czterech Jeźdźców Apokalipsy zmuszonych do pracy dla wrednej SI, która wykupiła ich firmę, mamy Czas, który zdezerterował i musiał go zastąpić stary mnich w pomarańczowym prześcieradle. No i mamy samego Stwórcę, który jest o wiele bardziej cool niż w wersji oficjalnej. Niestety skończyły mi się już wystarczająco pozytywne określenia, mogę więc napisać tylko, że kłaniam się wyobraźni autora.

Przed szereg nieśmiało wysunął się jeden osobnik. Nazywał się Ugugubub, choć to nie było do końca prawdziwe imię. Tutejsze społeczeństwo było jeszcze zbyt prymitywne, by wykształcić coś takiego jak indywidualne imiona. Określenie "Ugugubub" najłatwiej byłoby przetłumaczyć jako "Słuchać mnie, bo najlepiej rzucać dzida" i w dużym przybliżeniu można przyjąć je za miano wodza.

Wiem, że ta recenzja jest pozbawiona sensu bo zachowuję się jak typowa fangirl jestem zdecydowanie zbyt entuzjastyczna, ale nic na to nie poradzę. To jest po prostu genialna powieść, czerpiąca inspirację z dzieł dwóch mistrzów pióra. Nie wiem czy umiem wyrazić jak wdzięczna jestem losowi, że trafiłam na tę powieść i za to, że jest ona dziełem naszego rodzimego autora z zajebistym zarostem. Namiętnie przekonuję do jej lektury każdą napotkaną osobę, i chciałabym do niej przekonać również Was. Nie ważne czy lubicie science-fiction czy wolicie trzymać się romansów - "Początek, Koniec i Hot-Dogi" to powieść, którą pokocha każdy. Gorąco polecam!

Moja ocena: 10/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Czytam Pierwszy.

19 komentarzy:

  1. Jak miło czytać tak entuzjastyczne recenzje. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba niekoniecznie moje klimaty ;) Ale fajnie, że tobie się podobało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że nie Twoje klimaty :) Niestety jestem beznadziejnie zakochana w fantastyce i sf, więc czasem będę próbowała wszystkich nawracać na te gatunki ;)

      Usuń
  3. Nie słyszałam jeszcze o tej książce :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najważniejsze że CI się podobało :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooo... Super recenzja. Mnie zaintrygowal sam tytuł. Mam nadzieję że znajdę trochę czasu żeby przeczytać. Lubię takie przekorne powieści z humorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Ci się spodoba :) Tym bardziej, że jesteś tu chyba jedyną oprócz mnie osobą, która lubi sf :D

      Usuń
  6. Każdemu się czasem zdarza mieć fangirl, ale powiem szczerze, aż miło się taką recenzję czyta.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem zdumiona, że wywarła na Tobie tak ogromne wrażenie, Super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio mam szczęście do skrajnych książek - albo genialnych albo totalnie beznadziejnych ;)

      Usuń
  8. Rzadko sięgam po tego typu książki, bo to raczej nie moje klimaty, ale może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat z pewnością spodoba się każdemu niezależnie od preferencji gatunkowych, więc czytaj śmiało :)

      Usuń
  9. "dochodzą do wniosku, że skoro kosmici nie istnieją, a oni są kosmitami, to i oni nie istnieją, czego niniejszym odmawiają " filozofia niczym z Piratów z Karaibów i myśleniem jacka Sparrowwa xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat Piraci mi się nie skojarzyli, ale jak o tym myślę, to masz rację :D

      Usuń
    2. Skojarzenia mogą być różne a czasem coś przychodzi nam do głowy jak ktoś inny powie :)

      Usuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!