Andrea Tang to typowa kobieta skupiona na karierze. Jest prawniczką w znanej kancelarii i walczy o awans na pozycję partnera spędzając w pracy po 12 godzin dziennie, czasem również w weekendy. Ma 33 lata i rok temu przez pracę właśnie rozstała się z wieloletnim partnerem. Od tego czasu pozostaje singielką, czego nie może jej wybaczyć jej tradycyjna rodzina, dla której złapanie męża i urodzenie gromadki dzieci jest najważniejszym celem każdej kobiety i najlepiej zrealizować go przed 25 rokiem życia. O wnuki nieustannie suszy głowę młodej prawniczce jej matka, a kiedy zawisa nad nią widmo wykreślenia z testamentu, Andrea zaczyna się łamać. Sama również pragnie założyć rodzinę, problem jednak w tym, że ostatni raz randkowała na studiach i nie ma pojęcia jak się do tego zabrać, zwłaszcza, że wszyscy kandydaci, jacy pojawiają się na jej drodze, są w jakiś sposób problematyczni...
Komedie romantyczne nie są moim ulubionym gatunkiem. Tak naprawdę za nimi nie przepadam, bo wydaje mi się, że wszystkie opowiadają tę samą historię, a do tego... Cóż, są mało ambitne, płytkie i zazwyczaj nieśmieszne. Zwykle tak właśnie je oceniam po przeczytaniu, więc czytam rzadko. Czasem jednak jakaś pozycja zwróci moją uwagę, a może podpowie mi to kobiecy/czytelniczy instynkt, i znajdę małą perełkę, jak "Dziennik Bridget Jones" albo "Współlokatorzy". Dziś do tego grona dołącza "Ostatnia Prawdziwa Singielka", która wciągnęła mnie do tego stopnia, że łyknęłam ją prawie całą w jeden dzień. Och, oczywiście będę się czepiać szczegółów, tak już mam, ale będę też z wielkim entuzjazmem mówić o gatunku, który zwykle w najlepszym wypadku zbywam ironicznym uśmieszkiem. No to zaczynajmy!
Tylko od czego? Może od bohaterów. Jak to w tego typu powieściach bywa, nie mamy tutaj superzłożonych charakterów, które można analizować godzinami, jednak bohaterowie wyraźnie się od siebie odróżniają, a każdy z nich ma w sobie coś oryginalnego, będącego cudownym powiewem świeżości, niespotykanym zwykle w powieściach typowo kobiecych - jak chociażby hobby Suresha, którym jest tworzenie komiksu o samotnym mścicielu obdarzonym supermocami. Sama Andrea jest bohaterką typową dla tego gatunku - sympatyczna, inteligentna, ale z niesamowitym talentem pakowania się w głupie sytuacje i popełniania gaf. Mam jednak wrażenie, że jest w niej coś więcej, czego nie potrafię zidentyfikować, a co sprawia, że jest bliższa rzeczywistości niż inne jej podobne postacie, przez co czytelniczka może się z nią identyfikować o wiele głębiej niż zwykle. Jedyne co mnie tutaj irytuje, to że jest to kolejna kobieta sukcesu, pracująca w korporacji, posiadająca własne mieszkanie i całą szafę markowych torebek. Kiedy ktoś wreszcie napisze komedię romantyczną o babce pracującej w Żabce za płacę minimalną, w wynajmowanym mieszkaniu, która musi wybierać między nowym płaszczem z sieciówki a rybą na obiad bo na oba jej nie stać, a rzucenie nielubianej pracy nie wchodzi w grę, bo na koncie zamiast oszczędności ma debet? I żeby jeszcze ta powieść nie kończyła się zdobyciem nagłego bogactwa, jeśli mogę prosić. To dopiero byłby powiew świeżości!
Ale do rzeczy. Czegoś się uczepiłam, to teraz pora pochwalić. Bardzo podobały mi się wzmianki o chińskiej kulturze rozsiane po całej książce. A jeszcze bardziej podobało mi się, że nie było ich za dużo i nie były nam wciskane jak żarcie tucznej świni. Przybrały przyjemną formę ciekawostek i szczególików, na które niezainteresowany nie musi zwracać uwagi. Z resztą tutaj wszystko było napisane bardzo dobrze - Andrea jest świetną narratorką o nieco złośliwym poczuciu humoru. Mogłaby trochę mniej mówić o markowych torebkach, co mało mnie interesuje, szczerze mówiąc, ale poza tym nie mam się czego przyczepić.
No i przechodzimy do fabuły. Jest w porządku, poprowadzona sensownie i logicznie. Niby nie wciąga, ale jak już się zacznie czytać, to człowiek chce wiedzieć co będzie dalej. Duży plus też za to, że opisane wydarzenia mnie przygnębiły i wkurzyły. Jak to? Ano tak to. Chodzi o to, jak rozwijała się sytuacja w pracy Andrei - wyglądało to bardzo podobnie do tego, co dzieje się u mnie i nic nie mogłam poradzić na to, że biedaczce współczuję, kibicuję z całego serca i złorzeczę na jej firmę. Jednym słowem - odnalazłam w tej historii kawałek własnego życia, przez co mogłam ją lepiej zrozumieć i stała się mi bliższa. To zawsze duża zaleta.
Tak więc oto ja, stroniąca od komedii romantycznych i nie mająca o nich zbyt wysokiego mniemania, stwierdzam, że "Ostatnia Prawdziwa Singielka" jest pozycją wartą przeczytania. Nawet jeśli nie przepadacie za tym gatunkiem, z pewnością będziecie się dobrze bawić, a po skończonej lekturze jeszcze długo ciepło ją wspominać. Idealna na weekendowy relaks lub odstresowanie po ciężkim dniu w pracy. Szczerze i z czystym sumieniem polecam.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Też nie przepadam za komediami romantycznymi, ale skoro ta Ci się spodobała, to może i ja spróbuję.
OdpowiedzUsuńFafuśne masz te bambosze :)
OdpowiedzUsuńKsiążka chyba mi gdzieś mignęła w sieci, ale zerknęłam jednym okiem i poszłam dalej. Nie będę jej specjalnie szukać, ale jeśli trafi się okazja, dam jej szansę.
Bardzo mnie zaciekawił ten tytuł. ;)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam komedie romantyczne, więc tym bardziej mnie cieszy, że "Ostatnia prawdziwa singielka", którą mam w planach, okazuje się taką wartą uwagi lekturą ;)
OdpowiedzUsuń