czwartek, 13 stycznia 2022

Na imię mi Legion, bo jest nas wielu - "Nasze Imię Legion, Nasze Imię Bob" Dennis E. Taylor

Bob właśnie przeżywa najlepszy dzień w swoim życiu. Właśnie sprzedał swoją małą firmę branżowemu gigantowi i stał się bogaty, a pierwszą rzeczą, jaką zrobił za zarobione pieniądze, był zakup przepustki VIP na konwent sciencie-fiction w Las Vegas. Drugą rzeczą było wykupienie polisy w nowo powstałej firmie oferującej zamrożenie ciała w przypadku śmierci i utrzymywanie go w tym stanie dopóki nauka nie posunie się tak daleko, żeby możliwe było wyleczenie wszelkich chorób i wskrzeszenie ubezpieczonego. To oczywiście tylko kaprys bogacza, w końcu Bob ma przed sobą całe życie... Cóż. Następnego dnia Bob zostaje potrącony przez samochód i umiera. Jakież jest jego zdziwienie, gdy budzi się 130 lat później i odkrywa, że został wskrzeszony jako... komputer. Na świecie trwa nowy wyścig zbrojeń, a on ma wkrótce zostać wsadzony do sondy Neumanna i wysłany w kosmos w poszukiwaniu nowego domu dla ludzkości...

Uwielbiam książki łączące science-fiction i komedię. Żeby daleko nie szukać: seria "Illuminae", "Początek, Koniec i Hot-Dogi", "Marsjanin" czy mój ulubiony cykl "Autostopem przez Galaktykę", którego recenzja ukaże się niebawem. Lubię też gdy w moim science-fiction więcej jest science niż fiction. Lubię futurystyczną technologię przyszłości, podróże kosmiczne, obce cywilizacje, ale nie lubię łamania praw fizyki (tak, "Armageddon", mówię o tobie i twoim pożarze w próżni kosmicznej). A jeśli jeszcze pojawią się odniesienia do popkultury, do "Gwiezdnych Wojen" chociażby, to już na wstępie jestem kupiona. "Nasze Imię Legion, Nasze Imię Bob" ma wszystkie te elementy i to wykonane po mistrzowsku.

Najbardziej oczywiście podobał mi się humor. Dokładnie taki jak lubię, sarkastyczno-ironiczny, głównie w formie złośliwych komentarzy wtrącanych przez Boba, który pełni tutaj rolę narratora. Podoba mi się też, że temu lekkiemu, zabawnemu stylowi towarzyszy miejscami nieco poważniejsza tematyka. Bo Panie i Panowie, tu się nie ma z czego śmiać, gdy do władzy dochodzą fanatycy religijni z jednej strony i wojskowi z drugiej, którzy konsekwentnie niszczą gospodarkę i odbierają ludziom wolność, a w końcu doprowadzają do wojny nuklearnej i czynią Ziemię całkowicie niezdatną do życia. To takie subtelne przypomnienie, że my się tu śmiejemy i jest fajnie, ale mało to debili sprawuje władzę na świecie? A myślicie, że jak się zaczynają scenariusze typu "Rok 1984" Orwella? Rządową propagandą zamiast wiadomości, odebraniem kobietom prawa do decydowania o własnym ciele, izolacją od wspólnoty międzynarodowej i sądami oraz trybunałami, które niezawisłe są tylko w teorii...

Ale nie jesteśmy tu, by mówić o polityce. Jesteśmy tu, by trochę się pozachwycać historią Boba, bo jest to historia naprawdę ciekawa i wciągająca. Owszem, rozkręca się dość powoli, ale gdy Bob zostaje wreszcie puszczony samopas w kosmos, fabuła łapie czytelnika i nie pozwala mu odłożyć książki. Pomyślałby kto - co w tym ciekawego? Ot komputer, bez ciała nawet, leci 20 lat do najbliższego układu, a jak doleci to sobie spokojnie skanuje planety. Gdzie tu akcja? Gdzie drama? Ano jest, zapewniam, ale więcej nie powiem, żeby nie spojlerować. Do tego wszystko jest opowiedziane z charakterystycznym Bobowym humorem, przez co tej książki nie trzeba nawet czytać, ona wchodzi sama. Obowiązkowy plot-twist, albo może raczej cliffhanger na końcu, zachęcający do sięgnięcia po kolejny tom też jest. Wszystko na swoim miejscu.

Jeśli chodzi o bohatera, bo właściwie jest tylko jeden, nie licząc jego późniejszych kopii i postaci epizodycznych, to kupił mnie już pierwszym sarkastycznym komentarzem na wysokości połowy pierwszej strony. To mój typ człowieka (komputera?), którego chciałabym poznać w prawdziwym życiu, i z którym dogadałabym się bez problemu. Z kolei elementem, który budzi we mnie mieszane uczucia jest brak chronologii. Ja wiem, że wieloletnie podróże kosmiczne są problematyczne i gdybyśmy chcieli wszystko opowiedzieć z zachowaniem chronologii, to przez całą książkę śledzilibyśmy tylko jedną Bobową kopię, która poleciała do najbliższego układu i zajęło jej to najmniej czasu. Skakanie w tam i z powrotem po linii czasu pozwala śledzić kilku Bobów jednocześnie i sprawia, że opowieść jest o wiele ciekawsza, ale mimo dokładnych dat na początku każdego rozdziału i tak było mi ciężko połapać się w kolejności wydarzeń. To jednak mój jedyny zarzut pod adresem tej powieści.

To chyba widać, ale powiem to jasno - jestem zachwycona tą książką. To fantastyczna pozycja, która z pewnością przypadnie do gustu wszystkim fanom scince-fiction, zaś fanów innych gatunków niewątpliwie rozbawi i zabawi, a może nawet przekona do fantastyki naukowej. To idealna lekka pozycja na wieczór po męczącym dniu, którą z czystym sumieniem mogę polecić.

Moja ocena: 9/10

2 komentarze:

  1. Myślę, że wcześniej czy później sięgnę po tą książkę. Już od dawna mam na nią ochotę, ale po Twojej notce wnioskuję, że kiedyś może mi pomóc poprawić sobie humor.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo zachęcająco piszesz o tej książce.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!