Rok 2058. Internet został zastąpiony MegaNetem, w którym jedyną liczącą się treścią są "iwenty". Dobry iwent to taki, gdzie krew tryska po ścianach albo dzieje się coś nieprzyzwoitego lub niemoralnego. I nie może trwać dłużej niż 3-5 minut, gdyż później bezmyślne zombie, w jakie zamienili się odbiorcy, stracą zainteresowanie. Norbert żyje z kręcenia iwentów. Na swoje nieszczęście nie zalicza się on jednak do tępych użytkowników MegaNetu - wciąż tli się w nim jakaś elementarna przyzwoitość, która nakazuje mu działać, gdy widzi rzeczy niemoralne. Zaraz po nakręceniu dobrego iwentu i zgarnięciu wypłaty, oczywiście. Ta przyzwoitość szybko pakuje go w tarapaty...
Muszę przyznać, że jestem nieco zagubiona. Na tylnej okładce czytamy, że akcja książki ma się rozgrywać na księżycu, gdzie odkryto jakiś wspaniały izotop, który można przekształcić w ogromne ilości energii. Tymczasem akcja przenosi się na księżyc mniej więcej 80 stron przed końcem książki. Pierwszy raz widzę "zajawkę", która zdradza zakończenie. I czuję się rozczarowana, bo jako fanka sciencie-fiction sięgnęłam po tę książkę głównie z powodu rzekomego miejsca akcji. Nie bardzo wiem co o tym myśleć.
Poza tym pierwsze 400 stron książki, kiedy nie jesteśmy na księżycu, to dobrze skonstruowana, dystopijna wizja świata. Wieczna inwigilacja dronami policyjnymi jako żywo przypomina "Rok 1984" Orwella, zaś nowa żywność - "ekologiczna" i superzdrowa przywodzi na myśl wypaczony raj, którym rządzą psychofanki Anny Lewandowskiej. Główny bohater musi się wylegitymować i udowodnić, że nie przekroczył dopuszczalnej dziennej dawki cukru zanim będzie mógł kupić pączka. Wędzona kiełbasa z kolei została zdelegalizowana jako zawierająca rakotwórczy benzopiren i można ją nabyć tylko na czarnym rynku. O legalnych używkach w stylu alkoholu, kawy czy choćby herbaty też nie ma co marzyć. Doprawdy przerażająca wizja.
Przerażające jest również zobojętnienie społeczeństwa, które na to wszystko patrzy i nie reaguje. Kiedy do MegaNetu trafia iwent ukazujący zepsucie elit rządzących i ewidentne łamanie prawa - nawet zwykłego ludzkiego prawa do decydowania o samym sobie - "wielooka bestia MegaNetu" jak nazywa ją autor, tylko patrzy. Nawet jeśli oburzeni użytkownicy ruszą do klawiatur i przez sieć przejdzie tsunami hejtu, kolejny iwent sprawi, że społeczeństwo o wszystkim zapomni i skieruje swoją uwagę w inną stronę. A w tym wszystkim najgorsze to, że niechybnie zmierzamy w tym właśnie kierunku.
Nazwisko Grzędowicz mówi samo za siebie i gwarantuje kawał dobrej literatury. Co prawda akcji na tych pierwszych 400 stronach było co kot napłakał, ale jakoś się nie nudziłam (z drugiej strony nie jest to książka, dla której zarywałabym noce). Bohaterowie również nie sprawili, że się do kogokolwiek jakoś szczególnie przywiązałam - ale i to mi jeszcze specjalnie nie przeszkadzało. Problem w tym, że w końcu dostajemy się na ten nieszczęsny księżyc. I tu naprawdę zaczyna się coś dziać. Samo zakończenie zaś pozostawiło mnie w stanie głębokiego szoku i kilkukrotnie obracałam książkę w dłoniach szukając zaginionych kilkuset stron, które powinny nastąpić po punkcie kulminacyjnym. I byłam mocno zawiedziona, że ich nie znalazłam. Wszystko stało się nagle, na dwóch-trzech stronach. I było to strasznie dziwne, a autor nie raczył niczego czytelnikom wyjaśnić. Zupełnie jakby nagle spojrzał na rękopis i zakrzyknął "o rany, ale już stron zapisałem, zaraz przekroczę mój limit, muszę natychmiast skończyć tę powieść!". Gdyby od lądowania na księżycu ta książka się zaczęła, a po punkcie kulminacyjnym trwała jeszcze ze 300 stron, to byłoby to prawdopodobnie dzieło wybitne. Ale w tej formie w jakiej faktycznie jest, ja tego nie kupuję.
"Hel 3" został wybrany najlepszą książką z gatunku science-fiction roku 2017 przez użytkowników portalu lubimyczytać.pl. Nie wiem co głosujący widzieli w tej książce - zwłaszcza, że konkurencja była mocna - ale ja chyba tego co oni zobaczyć nie potrafię. Nie mówię, że jest to książka zła, historia Norberta jest ciekawa, świat przedstawiony zaś miejscami naprawdę fascynujący, ale to nie to, czego oczekiwałam. Mimo, że twórczość Jarosława Grzędowicza wciąż wielbię, to jednak tym razem jestem zawiedziona. Polecam jedynie jako ciekawostkę.
Moja ocena: 6/10
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń