sobota, 3 marca 2018

"Blackout" - Marc Elsberg

Wyobraźcie sobie, że nagle zabrakło prądu. Nie ma światła, nie ma telewizji, nie ma internetu. Komórka Wam pada i nie jesteście w stanie jej naładować. A to dopiero początek. Za oknem mróz, a kaloryfery zimne. W kranie nie ma wody, nawet do spłukania toalety. Lodówka przestaje chłodzić, jedzenie się psuje. Do sklepu musicie na piechotę, bo stacje benzynowe nie działają. Większość supermarketów jest zamknięta, w wielu innych brakuje towarów. Jeśli nawet znajdziecie jakiś otwarty i zaopatrzony sklep, nie możecie skorzystać z terminala płatniczego. Jak dużo gotówki macie w portfelu w dobie wszechobecnych kart płatniczych? A teraz wyobraźcie sobie, że prąd nie wraca po godzinie, jak zwykle. Nie ma go cały dzień, potem drugi, trzeci, tydzień. A to dopiero początek problemów...


Przed lekturą "Blackout" nie byłam świadoma jak bardzo nasze społeczeństwo zależne jest od energii elektrycznej. W najmniejszym stopniu nie przypuszczałam, że długotrwały brak prądu mógłby stać się przyczyną załamania gospodarki danego kraju, a poprzez ogólnoświatowe powiązania ekonomiczne również gospodarki całego świata. Nie byłam też świadoma jak bardzo ja sama jestem na podobną sytuację nieprzygotowana. W portfelu mam 70 gr - bo po co mi więcej skoro moja karta płatnicza ma się dobrze? Zero zapasów wody i zero zapasów jedzenia, którego nie trzeba przechowywać w lodówce lub ugotować przed spożyciem. Świeczki? Mam. Cztery, zapachowe, bardziej dla ozdoby niż dla światła. Przecież ja nawet do mieszkania bym nie weszła, bo na klatkę schodową wpuszcza mnie elektroniczne urządzenie po wpisaniu kodu! Katastrofa!

Dokładnie z tymi samymi problemami muszą zmierzyć się bohaterowie "Blackout" po tym jak grupa hakerów wyłącza prąd w całej Europie. Nie wiem na ile trafnie Pan Elsberg przewidział po jakim czasie człowieczeństwo odejdzie w zapomnienie, ale jestem pewna, że w pewnym momencie tak właśnie by się stało. W końcu nikt z nas nie pogodziłby się ot tak z perspektywą śmierci głodowej, wszyscy walczylibyśmy o przeżycie jak nakazuje instynkt samozachowawczy. I bez trudu mogę sobie wyobrazić sytuację, w której dochodzi do przemocy lub nawet aktów kanibalizmu. To straszne, ale prawdopodobne.

Miejscami akcja pędzi niczym TGV, miejscami zwalnia i ciągnie się jak flaki z olejem, zwłaszcza podczas nudnawych narad w sztabach kryzysowych. Dla mnie dużym minusem było skakanie z akcją pomiędzy kilkunastoma bohaterami. Nie mam głowy do nazwisk i bardzo często kompletnie nie miałam pojęcia o kim jest mowa w danym rozdziale, bo poprzednie wejście akurat tej konkretnej postaci miało miejsce 100 stron wcześniej i jej wspomnienie zdążyło zatrzeć 15 innych postaci, które pojawiły się później. Być może błąd polegał na tym, że te wizyty u poszczególnych bohaterów były tak krótkie - czasem nawet jednostronne - i zwyczajnie nie mieli oni czasu by odbić się w mojej pamięci. "Gra o Tron" ma przecież o wiele więcej bohaterów i z nimi jakoś nie mam problemu, więc tutaj coś musiało po prostu nie zagrać. Przy takiej konstrukcji powieści żadna z postaci nie miała też czasu aby dobrze dać się poznać czytelnikowi, stąd brak przywiązania do którejkolwiek z nich i tym samym mały minus.

Myślę, że na mojej ocenie tej książki bardziej zaważyło wrażenie, jakie wywarła na mnie historia, niż sama powieść. Próbując ocenić ją przez pryzmat warsztatu, konstrukcji bohaterów czy świata przedstawionego, wypadłaby poprawnie, ale co najwyżej przeciętnie. Jednak niezwykła historia, którą opisuje Marc Elsberg, skłania do refleksji i zostaje w pamięci na długo - tym bardziej, że jest jak najbardziej prawdopodobna. I chociażby dlatego tę książkę gorąco polecam, na pewno się na niej nie zawiedziecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!