wtorek, 20 marca 2018

"Szeptucha" - Katarzyna Berenika Miszczuk

Polska, XXI wiek. Z tą drobną różnicą, że Mieszko I nie przyjął chrztu. W Królestwie Polskim wciąż panuje wiara w pogańskich, słowiańskich bogów. Gosia jest absolwentką medycyny, ale by zostać lekarzem musi odbyć roczne praktyki u wiejskiej szeptuchy. Dla Gosi - zdeklarowanej ateistki - ten rok zdaje się koszmarem na jawie. Tym bardziej, że dziewczyna jest hipochondryczką i wszędzie widzi bakterie, których jedynym celem jest przeniknięcie do jej ciała. Nawet nie wyobraża sobie, że może być kimś wyjątkowym, o kogo już wkrótce upomną się słowiańskie bóstwa, w które przecież wcale nie wierzy...


Odkąd tylko sięgnęłam po tę książkę wiedziałam, że będę miała z nią problem. Tak się niefortunnie składa, że dawne, pogańskie wierzenia - zwłaszcza celtyckie i słowiańskie - to mój konik. Naczytałam się sporo swego czasu o nich i to one były głównym powodem, dla którego na drugi kierunek studiów wybrałam kulturoznawstwo. Problem w tym, że podczas lektury odniosłam wrażenie, że autorka nie zadała dobie najmniejszego trudu by potwierdzić zasłyszane gdzieś dawno opowieści. Za przeproszeniem, szlag mnie trafił, gdy przeczytałam o piorunowych kamieniach Światowida. Nie mogę uwierzyć, że autorka pomyliła lokalne bóstwo Słowian połabskich z jednym z najważniejszych bogów w panteonie słowiańskim - Perunem. To były perunowe kamienie, Pani Katarzyno, perunowe. Wstyd. Podobnie nie do końca autorka ogarnęła ideę płanetników oraz wąpierzy, nie wspominając już o samej legendzie o kwiecie paproci. Przykra to sprawa, bo można było szeroko rozsławić rodzimą wiarę, a nic z tego nie wyszło.

To taka dygresja. Muszę zaznaczyć, że tę powieść od początku traktowałam jako lekkie czytadło dla kobiet i nic ponad to - tak też "Szeptuchę" oceniłam. I jako taka jest całkiem przyzwoita. Byłam akurat po kilku cięższych lekturach, dlatego na tę powieść od pierwszej strony patrzyłam przychylnie, oczekując chwili wytchnienia od poważnej literatury. "Szeptuchę" czyta się szybko i lekko, jest to idealna książka na odstresowanie po ciężkim dniu i za to ma u mnie duży plus. Historia jest nieskomplikowana, ale ciekawa, wciąga lecz nie w ten sposób, który wymaga zarywania nocek. No cóż więcej mogę powiedzieć? Przyjemna powieść dla zabicia czasu.

Główna bohaterka, Gosia, ma ze mną wiele wspólnego. Obie jesteśmy hipochondryczkami, choć z różnymi obsesjami. Obie też jesteśmy klasycznymi mieszczuchami, dlatego w najmniejszym stopniu nie irytują mnie jej obsesyjne zachowania higieniczne i uskarżanie się na brak przyzwoitej wygódki. Mało tego, uważam, że to nadaje głównej bohaterce charakteru i wyróżnia ją z morza innych postaci typowych dla literatury kobiecej. Jeśli chodzi o szeroko chwalone poczucie humoru autorki, to owszem, powieść jest napisana w sposób zabawny, choć ja osobiście wolę ten typ humoru, który znaleźć można w książkach Sir Terry'ego Pratchetta.

Właściwie nie mogę znaleźć nic, do czego mogłabym się przyczepić - poza faktem, że autorka nie ma zbyt dużego pojęcia o słowiańskich bóstwach a próbuje o nich pisać. Ja z dużą przyjemnością połknęłam tę lekką lekturę w dwa dni, nie przeciążając się za bardzo myśleniem przy czytaniu. Jako taką właśnie książkę "na relaks" gorąco polecam - choć raczej tylko kobietom.

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!