sobota, 15 grudnia 2018

"Rysa" - Igor Brejdygant

Monika Brzozowska jest policjantką o trudnej przeszłości. Ma za sobą epizod z narkotykami, a nawet pobyt w szpitalu psychiatrycznym, z którego niewiele pamięta. Zostaje jej przydzielona sprawa morderstwa bezdomnego. Proste z pozoru śledztwo się komplikuje, gdy wkrótce zostaje znalezione ciało milionera, którego rany do złudzenia przypominają te zadane bezdomnemu. Na domiar złego Monika znajduje w swojej kieszeni wizytówkę klubu, w którym bawił się milioner na krótko przed śmiercią, a w jej pamięci zieje dwudniowa dziura...


"Rysę" miałam okazję przeczytać w ramach booktouru organizowanego na Instagramie przez @aga_love_books. Wiem, że poprzedni czytelnicy, delikatnie mówiąc, zachwyceni lekturą nie byli, ja jednak mam w zwyczaju podchodzić do każdej książki z optymizmem i szukać w niej raczej dobrych stron. Tym bardziej, że udało mi się ją przeczytać w jeden dzień (no ok, teoretycznie dwa, bo skończyłam o 2 w nocy), a wszyscy wiemy, że kiepskie książki nie wchodzą tak łatwo. Niemniej rozumiem moje poprzedniczki booktourowe, bo kilka elementów poważnie raziło nawet mnie.

Po pierwsze - błędy! Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką ilością błędów w jednej książce. Ktoś jest raz Moniką, raz Agnieszką, (takich postaci z rozdwojeniem jaźni było chyba trzy), ktoś raz inspektorem, raz komisarzem, ktoś raz ma klucze do mieszkania, raz nie ma. Wygląda to tak, jakby ani autor ani wydawca nie zadali sobie trudu ponownego przeczytania tekstu przed drukiem, tylko jak napisał, tak będzie i koniec. A to akurat wada, którą naprawdę łatwo wyeliminować, więc szkoda.

Po drugie - za dużo trudnych słów. Nie chodzi o to, że nie rozumiałam tekstu, bo te trudne słowa były mi znane, ale pasowały jak wół do karety. A raczej jak kareta do wołu, bo aż raziły jakimś snobizmem na tle całej reszty tekstu napisanego raczej językiem potocznym. Przywodziły mi na myśl królową Elżbietę w swojej najlepszej sukni przechadzającą się slumsami Rio de Janeiro. Nie wiem czy autor ma jakiś kompleks i potrzebuje odbudować swoje poczucie wartości używając mądrych słów, czy po prostu chciał się popisać, ale nie wyszło. Miejscami nie wyszło tak bardzo, że chciałam walić głową w ścianę - jak wtedy, gdy trafiłam na słowa "te jego ciemne rogówki". Ciemne rogówki? Litości. Panie Brejdygant, pan podeśle swój adres, to na święta wyślę Panu podręcznik biologii dla 4 klasy podstawówki, coby Pan przeczytał czym jest rogówka i więcej takich bzdur nie pisał. Z drugiej strony jak przeczytałam "podniosła bułkę do ust a okruszek z newtonowską nieuchronnością spadł jej na kolana" to tak się śmiałam, że skończyłam z tuszem do rzęs rozmazanym na policzkach. Problem w tym, że w założeniu autora to zdanie chyba miało być poważne...

To wszystko jednak drobne techniczne szczegóły. Najbardziej moją ocenę obniżyła sama intryga. Może jestem głupia, ale jej nie rozumiem. Nie wiem jak mogę opisać moje zarzuty nie spojlerując zakończenia, ale naprawdę nie potrafię dojść po co to wszystko było. Jaki miało cel. Tym bardziej biorąc pod uwagę kto był wrabianym a kto wrabiającym. Po co? Nie wiem.

Tyle moich zarzutów pod adresem książki, teraz dobre strony. Ta sama intryga, która mnie tak razi, musi zostać też pochwalona. Bo choć nie rozumiem pobudek jej autorów, to muszę przyznać, że sam pomysł jest oryginalny i ciekawy. Zahaczamy tu już o thriller psychologiczny, a to jest coś, co tygryski lubią najbardziej. Może i jest mało prawdopodobne, że główna bohaterka znika na dwa dni i nikt się temu nie dziwi, ale sama historia jest ciekawa i zdecydowanie mnie wciągnęła. Zabawę trochę popsuło mi jedno zdanie wypowiedziane przez bohatera w połowie książki, który ściągnął nim na siebie moje podejrzenia - jak się okazało słuszne. Ale i tak czytałam dalej z zainteresowaniem, ciekawa jak się cała rzecz zakończy.

Nie mogę też powiedzieć nic złego o warsztacie autora. Widać wyraźnie, że dobrze mu idzie współpraca z długopisem/klawiaturą. Wyobraźni również mu nie brakuje, bo pomimo pozornie niespiesznego tempa akcji, w książce naprawdę sporo się dzieje. Za te dwa elementy należy się pochwała.

Słowem podsumowania, to niezła powieść, aczkolwiek jest kilka rzeczy, które psują jej odbiór. Od osobistych preferencji czytającego zależy czy zwróci na nie większą czy mniejszą uwagę i jaki będą miały wpływ na końcową ocenę książki. Mnie raziły bardzo, za co muszę ocenę obniżyć, ale wciąż bawiłam się nieźle i nie wykluczam sięgnięcia po inne dzieła autora w przyszłości. Fanom gatunku polecam, co do reszty, zostawię decyzję Wam samym.

Moja ocena: 6/10

10 komentarzy:

  1. Chyba ją sobie podaruje nie jest to mój klimat niestety ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w tym przypadku nie będę namawiać. 6/10 to u mnie ocena raczej poniżej średniej, więc nie ma się co nadmiernie ekscytować :P

      Usuń
  2. Nie znam i wcześniej o niej nie słyszałam, ale chyba nie mam czego żałować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta historia to straszne dziadostwo :D nie polecam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie cierpię jak w książce są błędy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też! Nawet drobne odbierają całą radość z lektury :(

      Usuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!