wtorek, 9 lipca 2019

"Rozmowa z Górą" - Rafał Fronia

Gasherbrum II, Broad Peak, Dhaulagiri, Nanga Parbat, Manaslu, Makalu, Gasherbrum I, K2, Lhotse - czy coś Wam mówią te nazwy? Część z pewnością, reszty zapewne domyśliliście się z kontekstu. Tak, to szczyty górskie znajdujące się w Himalajach i Karakorum, wszystkie mierzące powyżej 8000 m. Rafał Fronia, jak sam o sobie mówi "romantyk gór wysokich", atakował je wszystkie - a także wiele innych. Większość zdobył. Teraz ten doświadczony himalaista zachęca nas wszystkich, byśmy ubezpieczani jego pewnym piórem, wybrali się na wyprawę przez kolejne strony aż na ginący w chmurach szczyt opowieści. Tylko nie zapomnijcie zapakować prowiantu, bo gdy zrobicie pierwszy krok, nie będziecie chcieli się zatrzymać ani na chwilę.


Mój związek z górami jest skomplikowany. Zaczęło się od mojego taty, który od zawsze był absolutnie górami oczarowany. Kiedy tylko mógł, jeździł w Tatry i schodził je całe wzdłuż i wszerz - podobnie jak pozostałe góry Polski. Nigdy nie miał możliwości pojechać na wyprawę za granicę, ale hurtowo pochłaniał książki o alpinizmie i himalaizmie. Jako dziecko próbowałam mu w jakiś sposób zaimponować ucząc się lubić to, co lubił mój tata. Może brzmi to głupio i po dziecinnemu naiwnie, ale w większości przypadków zdało egzamin - po dziś dzień uwielbiam chociażby piłkę nożną, którą oglądałam z nim tylko dlatego, żeby nie siedział sam przed maleńkim telewizorkiem w kuchni i żeby był ze mnie zadowolony, a może trochę dumny. W każdym razie gdy miałam 15 lat, po raz pierwszy zabrał mnie na wyprawę w góry. I złapałam bakcyla. Od 15 lat co roku spędzamy tydzień w górach, chociaż trochę się w naszej pasji różnimy. Tata zachwyca się nagimi, skalnymi szczytami Tatr, ja zaś nieziemskie piękno widzę w siwych trawach falujących na grzbietach Bieszczadzkich połonin. Zgadzamy się jednak, że nocleg w schronisku i całodzienna wspinaczka na cokolwiek, biją na głowę leżenie plackiem na plaży.

Jaro wyszedł z chałupy, stanął na ścieżce, uniósł do góry ramiona w geście bezradności i wymówił prośbę:
- Lekarza! Kurwa, lekarza, bo ten pacan zaraz umrze.
I stał się cud. Lekarz nadszedł. (...) Pierwsze słowa, które usłyszałem, nie wyrażały jednak radości czy ulgi. Usłyszałem tyradę:
- Stułbia, debilu, mówiłem ci: "Nie żryj wszystkiego, co ci wpadnie w łapy. Zachowuj się, niczego nie dotykaj" (...)
Licho wie, co ja wtedy zeżarłem. Było smaczne i chrupiące, a ja strasznie lubię, jak jedzenie stawia opór i chrupie.

Piszę o tym po to, aby uświadomić Wam, że choć Himalaje i Karakorum widziałam tylko na zdjęciach w internecie, to góry są mi bliskie. Jednak tę książkę zamówiłam z myślą o moim tacie. Pomyślałam, że z pewnością chciałby ją przeczytać. Przy czym, jak każdy mól książkowy, nie mogłam przepuścić okazji, żeby nie schrupać jej zanim przekażę do osoby, dla której była przeznaczona. Tak więc pewnego upalnego dnia, skuszona wizją śniegu i lodowatych wiatrów, zaczęłam czytać. Nie lubię literatury faktu, a choć góry zawsze będą miały swoje miejsce w moim serduszku, to jednak opowieści o wyprawach w te najwyższe nigdy mnie nie kusiły. Tak więc tym razem również nie spodziewałam się cudów, co najwyżej nudnawej opowieści o przedzieraniu się przez zaspy śniegu i odmrożonych palcach. Ale zaczęłam czytać i już do końca lektury trwałam w stanie permanentnego zdumienia.

Bardzo wierzę w moc sprawczą słowa pisanego. To najprostsza, ale skuteczna do walki z czasem, która nie odbiera nam możliwości własnej interpretacji, jak choćby film  czy zdjęcie. Lubię czytać, bez tego byłbym pusty.

To nie jest zwykła relacja z wyprawy w Karakorum. To fascynująca opowieść o obcych kulturach i absurdach wypraw wysokogórskich opowiedziana z niezwykłym humorem i poprzetykana wspaniałymi, lirycznymi metaforami. A co najlepsze, autor o wszystkim pisze w tak niesamowity sposób, że choćby temat był najnudniejszy w świecie, niemożliwym jest oderwać się od lektury. Dzięki książce poznajemy nie tylko organizację takiej wyprawy od kuchni, ale również kulturę Nepalu. Pan Fronia zabiera nas na wycieczkę uliczkami Thamelu i Bhaktapuru, opowiada o drobnych sklepikarzach czyhających na nieuważnego turystę, o wspaniałej buddyjskiej świątyni, nawet o kozach-smakoszach kartonów. Gdy zaś przenosimy się w góry właściwe, możemy się poczuć jakbyśmy sami wybrali się zdobywać ośmiotysięczniki. Razem z ekipą autora pijemy herbatę w progu namiotu, szukamy miejsca na obóz i z niepokojem śledzimy prognozy pogody. To opowieść o wyprawie od A do Z, od wyjazdu z domu do powrotu, a nawet tego, co po powrocie.

Smak. No, ten smak, ten jedyny, niepowtarzalny, złoto w płynie z bielą kożuszka tulącego się do rantu szklanki jak naga zmarznięta dziewczyna do ciepłego ciała kochanka. Izotonik. Dźwięk odrywanej zawleczki z cylindrycznego granatu z płynnym wybuchem szczęścia wyzwala ślinę, która napływa falą do ust z ogłupiałych ślinianek. Już, już. Jakie to dobre. Teraz wiem, ze żyję.

Zwykle przedstawiam Wam dwa wybrane cytaty, które najlepiej obrazują styl autora i sposób narracji, który prowadzi. Tym razem nie byłam w stanie ograniczyć się do dwóch. A zatem czytajcie i bawcie się dobrze, gdyż Pan Fronia to prawdziwy prestidigitator opowieści o górach. Bawi nas nieustannie, a przy tym zręcznie przemyca głębokie prawdy życiowe i ciekawe przemyślenia, ubierając je w godne Homera porównania. Naprawdę rzadko czytam literaturę faktu, więc nie bardzo wiem jak takie pozycje oceniać. Mam opracowany system przyznawania punktów za poszczególne składowe powieści, ale tego systemu nie da się zastosować do tego typu książek. Jednak mimo to nie wahałam się ani chwili przy ocenie "Rozmowy z Górą". Już po 10 stronach wiedziałam, że to po prostu świetna książka.

Jeżdżę w góry, by zbliżyć się do tego, czego szukam w życiu. Bo tam, w górach droga do celu jest najbliżej niego. Najbliżej zrozumienia sensu życia.

I tak dochodzimy do końca tej nieco chaotycznej recenzji. Jestem absolutnie oczarowana opowieścią Pana Fronii i wiem, że z pewnością sięgnę po jego poprzednią książkę. Genialny humor, dzięki któremu nie raz parskałam śmiechem i ogromna wiedza na temat, o którym pisze - czy od literatury faktu można wymagać czegoś więcej? A co być może najważniejsze - ta opowieść działa na wyobraźnię tak mocno, że nawet największy "plażolbub" bez trudu zrozumie wszystkich wyruszających w góry wysokie, którzy ryzykują własnym życiem by stanąć na szczycie. Ale to już jest ten wniosek, który wyłania się po zakończeniu lektury, więc nie będę o nim mówić. Powiem tylko, że nigdy nie czytałam lepszej książki tego gatunku, więc z całego serca chcę niniejszym Wam wszystkim ją gorąco polecić.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Czytam Pierwszy.

19 komentarzy:

  1. Jak mogłabym się oprzeć w tej książce po takiej rekomendacji? 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Bardzo ciekawa recenzja :)
    dreamerworldfototravel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawiłaś mnie swoją recenzją :D
    Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Po Twojej recenzji nie mam już żadnych wątpliwości. Przeczytać :)
    Też uwielbiam góry i bardzo się cieszę, że już w niedzielę będę się snuć po tatrzańskich szlakach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie myślałam, że tym razem zaproponuję coś, co może Ci się spodobać :D Miłej lektury w takim razie :)

      Usuń
  5. kocham i wielbię góry :) dwa razy w roku tam jeżdżę;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetna recenzja, sama bardzo lubie góry- te widoki, te wędrówki po nich :-) Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłosników gór :)

    OdpowiedzUsuń
  7. oooo zdecydowanie coś dla mnie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę kusisz, ale chyba mnie nie przekonasz :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, ale mówi się trudno i żyje dalej :) Może następnym razem :)

      Usuń
  9. Czytałam dużo dobrego o tej książce, ale jakoś nie czuje ze to moje klimaty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsze jest to, że ta opowieść jest tak dobra, że klimaty nie mają tu znaczenia :)

      Usuń

Jeśli możesz, zostaw komentarz. Zajmie Ci to nie więcej niż 2 minuty, a dla mnie będzie wspaniałym prezentem i dużą motywacją. Dziękuję!